Konstrukcja:
Materiał konstrukcyjny to laminat poliestrowo- szklany. Pokład jest wykonany jako kształtka tworząca falsz burty, siedzenia i denniki. W miejscach zamontowanych okuć laminowane są wypełnienia. Komory wypornościowe umieszczone są w przestrzeniach pomiędzy ścianką kokpitu a burtami, wypełnione szczelnie pianka poliuretanową. Maszty wykonane z drewna ,bądź aluminium, umocowane w gnieździe i opętniku. Olinowanie stałe z lin stalowych, ocynkowanych
Przeznaczenie:
- do szkolenia żeglarskiego i szalupowego dla 10 osób + sternik - do pływania po wodach osłoniętych i jeziorach
Dezety
Najstarsza w Polsce żeglarska klasa przeżywa swój renesans. Akcja Ratujmy Dezety spowodowała, że klasa odżywa i zmienia swój charakter. Jachty coraz bardziej przypominają maszyny regatowe, są w coraz lepszym stanie technicznym, a sama idea jest łatwo rozpoznawalna. Dezety stały się jachtami regatowymi, mają stałe regatowe załogi i na najbliższe lata klarowne perspektywy rozwoju klasy, skazanej niegdyś na zagładę,
Przed laty każdy, kto szkolił się na kolejne stopnie żeglarskie musiał przejść szkolenie na jachcie dwumasztowym, a ponieważ Dezeta była jedną z niewielu tego typu konstrukcji, było oczywiste, że przez jej pokłady przeszły tysiące młodych ludzi, dla których wydawanie licznych komend przy zwrotach i manewrowanie żaglami bez steru bywało prawdziwą zmorą. Po latach wielu z nich nostalgicznie wspomina nie tylko swą młodość, ale także pływanie pod gaflowymi żaglami. W latach pięćdziesiątych były to jachty bardzo popularne, wykorzystywano je do szkolenia w organizacjach paramilitarnych, wiele z nich pływało pod banderą harcerską, były znakomite do szkolenia i organizowania wypraw. W czasach łodzi bezkabinowych żeglowanie na Dezecie było znacznie wygodniejsze niż na Omegach z uwagi na większą stabilność, łatwość wiosłowania oraz większą liczbę załogi. Wczesną wiosną 2002 roku PZŻ ogłosił, że znosi obowiązek egzaminowania na jachtach dwumasztowych. W praktyce oznaczało to wyrok na jachty klasy DZ, której początki sięgają przełomu wieków XIX i XX. Skoro zniesiono obowiązek to wielu dotychczasowych armatorów przestało troszczyć się o jachty tej klasy, ponieważ zwyczajnie przestawały być one potrzebne. Będące na ogół w złym stanie technicznym, przez lata uważane za trudne w żegludze i kojarzące się z koniecznością szybkiego klepania komend oraz uciążliwością przeprowadzenia szkolenia szalupowego powoli odchodziły do lamusa.
Regaty Co ciekawe, rewitalizacja klasy nadeszła z najmniej oczekiwanej strony. Oto bowiem nie wyprawy turystyczne przyczyniły się do ponownego zainteresowania się Dezetami przez polskich żeglarzy, ale propozycje regatowe. Od 2002 roku corocznie odbywają się Mistrzostwa Polski rozgrywane w ośrodku Sail-Mazury, czyli dawnym Almaturze. Jedyna na polskim śródlądziu impreza rozgrywana w konwencji wyścigu non-stop, z nocnym żeglowaniem, lub częściej wiosłowaniem z powodu braku wiatru. Jeszcze kilka lat temu startowało tu ponad 30 jachtów, teraz jest nieco mniej, ale regaty te mają swoje stałe miejsce w kalendarzu i aurę niezwykłego wyścigu dla najbardziej wymagających. Regularnie startują tu załogi z Litwy i Łotwy, przed laty wystartowały ekipy czeska i niemiecka, ale bez kontynuacji w kolejnych sezonach. Organizator regat, Marek Winiarczyk, jest zdania, że regaty te powinny zachować swój charakter sprzed lat. -Wyścig zbrojeń mnie nie interesuje, chciałbym, aby były to regaty klasycznych jachtów rozgrywane w konwencji zlotu miłośników dawnej klasy i dawnego, nieco staroświeckiego i zapomnianego już żeglarstwa. W tym roku Międzynarodowe Mistrzostwa Polski rozegrano w dwóch klasach wskutek czego jachty w klasie Open, dopieszczone przez swoje stałe załogi rywalizowały z ośrodkowymi jednostkami, na których na co dzień żeglują wczasowicze lub osoby niepełnosprawne. Wynik tej konfrontacji był łatwy do przewidzenia, niestety aspekt czysto sportowy to tylko jeden z elementów oceny regat, ważniejsze jest, że tego typu decyzje zniechęcają do udziału w tej imprezie żeglarzy czarterujących jachty okazjonalnie. W klasie Dezety tradycyjnej zwyciężyła załoga „Zakary” z warszawskiej AWF, dla której był to już ósmy tytuł mistrzowski. W tym roku warunki były wyjątkowo sprzyjające, ponieważ na starcie nie padało, wiało odpowiednio by zaprezentować kunszt żeglarski, a wiosła podczas nocnej żeglugi wykorzystywane były okazjonalnie. W przeszłości zdarzało się już bowiem, że załogi spędzały przy wiosłach kilkanaście godzin tracąc wprawdzie siły i skórę na dłoniach, ale nie chęć do walki. Oprócz giżyckiej imprezy rozgrywane są także w Olsztynie regaty mistrzowskie „po bojach”, czyli na klasycznej trasie z kilkoma wyścigami, a w tym roku we wrześniu na śląskim jeziorze Dzierżno Stowarzyszeniu Konstruktorzy z Gliwic udało się zebrać aż 10 Dezet, co jest dużym sukcesem organizacyjnym i logistycznym. Tradycyjne regaty na rzece rozgrywane są również podczas dorocznego „Święta Wisły” w Warszawie, gdzie walczy się nie tylko z innymi załogami, ale także z nurtem rzeki.
Turystyka Dezeta to wprost idealny jacht do turystyki. Ma linie teoretyczne powodujące łagodną żeglugę na fali, jest ciężka, i przez to bardzo stateczna, m, bardzo prostą konstrukcję, ponadto ma niskie maszty i relatywnie dużą powierzchnię żagli. Wprawdzie nie feruje nawet minimum wygód, ale ma liczne zalety, nie zawsze docenione przez żeglarzy. Jest łódką dla wielu osób, co stwarza ciekawe możliwości integracji załogi, łatwo manewrować nią na wiosłach, co uniezależnia ją od kaprysów pogodowych, a także jako jedyna stwarza okazję do doskonalenia żeglarskich umiejętności nie tylko na żaglach gaflowych, ale też na dwóch masztach. Ma oczywiście też wady; jest mało zwrotna, ciężka, co utrudnia transport, do wyciągnięcia miecza potrzeba nadludzkiej siły, ale wdzięk i styl tego jachtu urzeka wielu, zwłaszcza starszej daty żeglarzy, dla których mniej ważna jest liczba koi, klimatyzacja i koło sterowe, a bardziej liczy się urok czystego żeglowania i swoboda radzenia sobie w każdych warunkach pogodowych. Od wielu już lat żeglują polskie Dezety po morzu, były wyprawy na Bornholm, n który popłynęło już kilka jachtów, żeglarze z Kołobrzegu przed laty corocznie pływali do niemieckiego Barth, załogi ze szczecińskiego Harcerskiego Ośrodka Morskiego dowodzone przez Tomka Rybarskiego żeglowały na Rugię już na początku lat 90-tych, a niestrudzony Michał Jósewicz z tamtejszego JK AZS żegluje corocznie do Niemiec i Danii z załogami, w których średnia wieku rzadko spada poniżej 65. roku życia. – Dla mnie żeglowanie na Dezecie jest nie do zastąpienia. To jest jak święto. Opiekuję się klubową Dezetą już kilkanaście lat, to świetna łódka i corocznie udaje się zebrać bardzo dobrą załogę, Choć są to zazwyczaj ludzie w wieku już nieco starszym, nie mamy jednak żadnych problemów z obsługą jachtu, a w zagranicznych portach bywamy przyjmowani nader ciepło i życzliwie, mówi Michał. Kilka lat temu bydgoszczanie Roman i Kuba Zamyślewscy organizowali rejsy etapowe po Chorwacji i lagunie weneckiej, żeglarze z Wrocławia przymierzali się do rejsu tym jachtem na Morze Północne. Marek Winiarczyk, szef wspomnianego ośrodka Sail-Mazury, armator ośmiu Dezet mówi, że od kilku lat wzrasta zainteresowanie tą klasą, nie tylko na wyprawy turystyczne, ale także na imprezy integracyjne firm, żeglarze też coraz częściej dopytują o możliwość czarteru długoterminowego, na wyprawy dalsze niż po Wielkichj Jeziorach.
Stowarzyszenie klasy czyli Dezety.org Kilka lat temu podczas targów Boatshow powołano do życia Stowarzyszenie Klasy DZ, ale nie podjęło ono aktywnej działalności. Opracowano także, staraniem Jarka Bazylki, techniczne przepisy klasowe, co ma ujednolicić jachty bardzo się od siebie różniące. Odmienność jachtów wynikała z rozproszenia wykonawców, a wielu armatorów budowało jachty samodzielnie nie troszcząc się o dorównanie wzorcowi, który nie był wszak jednolity. W rezultacie powstawały jachty bardzo się od siebie różniące, zwłaszcza w kroju i wielkości poszczególnych żagli. W połowie sierpnia, staraniem olsztyńskich żeglarzy, wybrano nowe władze i prace ruszyły na nowo. Powstał dezetowy wzorzec z Sevres, niestety ze zwiększoną do 32 m2 powierzchnią żagli, co powoduje, że rywalizacja pomiędzy jachtami starszej i nowej generacji skazana jest na czytelne rozstrzygnięcie. Wprowadzono klasę Open, czyli „turbodezety”, wyposażone w genakery i inne udogodnienia zwiększające „moc” klasycznej konstrukcji, ale bezpowrotnie niszcząc harmonię jej kształtów i linię żagli. Polscy żeglarze od 2004 roku biorą okazjonalnie udział w regatach jachtów niemieckich. Zazwyczaj dostają tam lanie, ale załoga gliwickiej „Fanaberii” zajęła 4 miejsce podczas silnie obsadzonych wrześniowych regat w Muritz, a załoga „Egerii” przed kilkoma laty wystartowała na czarterowanym jachcie podczas Kieler Woche plasując się w środku stawki. W dorobku nasi żeglarze mają również miejsca ostatnie („Bruno”, Prenzlau, 2005) a także dyskwalifikacje. Niemcy bacznie przyglądają się naszym jachtom, są zainteresowani współpracą, ale odmienność konstrukcji nie pozwala na snucie wspólnych planów na przyszłość. Jerzy Siergiej, szef Stowarzyszenia Konstruktorzy, nie kryje zainteresowania startami na terenie Niemiec. –To fantastyczna szkoła żeglarstwa, tam w regatach startuje powyżej pięćdziesięciu jachtów, można sporo podpatrzeć i te wzorce wykorzystać u nas.
Nieco historii Dezeta to najstarsza klasa jachtów w Polsce. Znana jest każdemu żeglarzowi starszej daty, ponieważ to na jachtach tego typu szkolili się na wyższe stopnie żeglarskie. Do Polski przywędrowała z Niemiec po II wojnie światowej, ale skąd się wzięła w Niemczech? Powstała na początku XX wieku jako jednostka szkoleniowa zaprojektowana dla kadetów Marynarki Wojennej. Kształt jachtu przez lata niemal się nie zmienił, dopiero tworzywa sztuczne spowodowały konieczność modyfikacji. Kielichowy przekrój poprzeczny musiał zostać zmieniony aby skorupę można było wyciągnąć z formy, ponadto także wówczas inaczej rozwiązano wnętrze jachtu podporządkowując je nowej technologii. W Niemczech stworzono trzy grupy jachtów, które miały zbliżone linie teoretyczne, ale różne wymiary i przeznaczenie. Barkasy, Kutry i Pinassy miały od 8 do 14 metrów długości i 25 do prawie 100 metrów kwadratowych żagli. Ożaglowanie tradycyjne, lugrowe, później ewoluowało w kierunku typowego gafla. Każda z tych grup dzieliła się na 3-4 klasy, a znana nam Dezeta jest kutrem klasy II o oryginalnych wymiarach 8,5 m długości, 2,1 m szerokości i 29,03 m kw. powierzchni żagla. Przeznaczeniem tej klasy było ratownictwo morskie i oczywiście szkolenie szalupowo-żeglarskie, być może stąd bierze się często powtarzana informacja o genezie jachtu jako szalupie morskiej.
Tam klasa ta żywa jest do dziś, nazywana kutter, a żeglarze niemieccy wyróżniają dwa jej typy. Pierwszy z nich to kutter o wymiarach polskiej Dezety, ale taklowany lugrowo, budowany w tradycyjnej technologii drewnianej i wykorzystywany głównie do szkolenia młodzieży oraz wypraw morskich, głównie po wodach Niemiec i Danii. Wiele z nich pływa w Kiloniii, ale nie brak ich także w mniej znanych ośrodkach. Najbliższa stocznia, w której powstają te jachty to Szkoła Rzemiosł Morskich w Travemuende, gdzie w ramach szkolenia co 3 lata buduje się nowy jacht. Druga odmiana klasy zbliżonej do polskiej Dezety to wchodnioniemiecki kutter, łódź stricte regatowa, krótsza o metr od swej starszej siostry i mająca zgoła odmienne przeznaczenie. W dawnym NRD był to jacht regatowy, powstawał z tą myślą i regatom została podporządkowana zarówno konstrukcja jak też zmniejszona do sześciu liczba załogi. Niemcy traktują go jak jacht typowo regatowy stosując wszelkiego rodzaju „bajery” ułatwiające żeglugę i poprawiające jego sprawność. Nie dziwią więc rolery foka czy 22-metrowe spinakery, kabestany, a nawet wózki grota (tam wyposażonego w bom) czy bezana. Za zachodnią granica jest to bardzo popularna klasa, w samym tylko okręgu meklemburskim klasyfikowanych na listach rankingowych jest 165 jachtów regularnie biorących udział w cyklicznych regatach.
Jak wspomniano wcześniej, w Polsce rozkwit Dezet przypadał na przełom lat czterdziestych i pięćdziesiątych. Wówczas to produkowano je seryjnie w Szczecinie i można z dużym prawdopodobieństwem założyć, że na podstawie planów i materiałów pozyskanych podczas wojny. Pierwsza konstrukcja nawiązująca do znanej dziś Dezety powstała jednak w 1931 w Warsztatach Portowych Marynarki Wojennej w Gdyni ubiegłego wieku i znacznie od swej niemieckiej siostry się różniła. Zbudowano kilkanaście łodzi przeznaczonych do szkolenia marynarzy w odradzającej się formacji, stanowiły one również element wyposażenia jednostek bojowych marynarki. Wykonano je w technologii diagonalnej z warstwą grubego płótna pomiędzy obłogami. Charakterystycznym jej elementem był takielunek, szkuner lugrowy bez sztaksla, fokmaszt znajdował się niemal na dziobie, a obydwa maszty były odchylone w kierunku rufy. Jacht tej klasy nie miał również skrzyni mieczowej, co dzisiaj trudno sobie wyobrazić. Ostatni egzemplarz takiej łodzi dożywa dzisiaj swoich dni pod gołym niebem w jednym z giżyckich portów. Po wojnie budowano jachty drewniane, ale o konstrukcji znanej do dziś. W roku 1953 w Giżycku rozegrano regaty, w których wystartowało 50 jachtów, a w konkurencjach obronnych rywalizowali na nich żeglarze reprezentujący poszczególne województwa. Jeszcze w latach powojennych na wodach polskich bardzo popularne były również barkasy, jachty o podobnej konstrukcji i liniach teoretycznych, o długości około 14 m i powierzchni żagla 100 m2, taklowane jako kecz lugrowy, wykorzystywane powszechnie w szkoleniu żeglarskim i obronnym. W miarę jak jachty zużywały się zmniejszała się flota polskich Dezet, pewne ożywienie przyniosło jednak przestawienie się szczecińskiej Stoczni im. Teligi na produkcję jachtów z tworzyw sztucznych. Od końca lat siedemdziesiątych do roku 1988 w stoczni produkowano seryjnie jachty tego typu, ale dziś trudno o rzetelną liczbę wyprodukowanych jednostek, ponieważ nie zachowały się dokumenty, a pamięć byłych pracowników zakładu jest zawodna. Szczecińskie Dezety łatwo poznać; mają solidną budowę, grube poszycie, a na wręgach umieszczone są tradycyjne gretingi pokrywające głęboką zęzę. Drewniane maszty i ster z tworzyw dopełniają całości. Później za produkcję wzięło się kilka zakładów, z których największe rynkowe sukcesy miały Chojnice i Piotrków. Przez lata wyprodukowano kilkadziesiąt jednostek, z których sporo żegluje po dziś dzień. A dziś praktycznie monopolistą jest Janmor z Głowna pod Łodzią, który według opinii Andrzeja Janowskiego, właściciela firmy, produkuje kilka, kilkanaście skorup rocznie. Różnią się one od szczecińskich konstrukcją, ale ponieważ jest ich coraz więcej, to one właśnie narzucają swój wizerunek klasie. Mają cieńsze burty, są lżejsze o około 250 – 300 kg, składają się z dwóch skorup, po złączeniu których otrzymujemy jacht zdolny do żeglugi. Oczywiście konieczne jest dobalastowanie, wypełnienie komór pianką, wzmocnienie ławkami, ale jest to jacht łatwy do szybkiego wykończenia. Grotmaszt nie jest mocowany w opętniku, ale stoi na for decku, inaczej też rozwiązane jest olinowanie. Nie ma praktycznie zęzy więc jego zdolność do żeglugi turystycznej jest znacznie mniejsza, jest jednak jednostką znacznie szybszą od szczecińskiej siostry. Na kanwie tych kadłubów powstają wciąż nowe jachty, co roku przybywa ich kilka w różnych rejonach Polski.
Osobnym rozdziałem są jachty budowane samodzielnie przez armatorów. Na ogół bywało to tak, że wysłużony jacht zamieniano w kopyto i budowano kolejny egzemplarz. Tak powstała słynna Romeya 2 warszawskiego SKŻ-u, tą drogą poszli harcerze z Poznania. Warszawski HOW zbudował formę, na której powstało kilka znanych jachtów, których wspólnym mianownikiem jest charakterystyczna kabinka w miejsce fordecku. Co czeka Dezety w przyszłości? Po decyzji PZŻ wykluczającą tę klasę z egzaminowania na sternika z dnia na dzień jachty te straciły rację bytu. Szacuje się, że w Polsce żegluje zaledwie około150 jachtów tej klasy, ale już ich nie ubywa. Na swój sposób nawet wracają do łask, a szansę dla tych wieloosobowych jachtów dostrzegli właściciele firm szkoleniowych, na jednego instruktora przypada bowiem aż dwunastu kursantów.
Rewitalizacja klasy stała się faktem, akcja „Ratujmy Dezety” przyniosła efekt w postaci odrestaurowania wielu zapomnianych kadłubów i przywróceniu do żeglowania wielu jachtów, skazanych uprzednio na zagładę. O stare kadłuby jest dziś w Polsce bardzo trudno, większość z nich jest albo a trakcie odbudowy, albo też „zaklepana” do remontu. Co ciekawe, często ich nowymi armatorami są nie kluby czy stowarzyszenia, ale osoby prywatne. Tak właśnie odżywa jacht z Olsztyna, słynny niemiecki kadłub przez lata stojący na nabrzeżu w Jastarni czy kilka jednostek z rejonu Zalewu Szczecińskiego. Ostatnio polską Dezetę zakupiono nieopodal Monachium i powróciła na nasze wody po kilku latach spędzonych na wygnaniu. Wszystko to sprawia, że klasa została ocalona dla następnych pokoleń, a ich liczba powoli rośnie już nie dzięki działaniom grupki zapaleńców, ale wskutek zwiększonego zainteresowania tradycyjnymi formami żeglowania.
|
|